sobota, 3 stycznia 2015

Rozdział 11

Nina:
Jestem na lotnisku i czekam na mamę. Z tablic informacyjnych wynika, że już samolot wylądował. Przekonana jestem, że trochę poczekam sobie na mamę, bo z naszym rodzinnym szczęściem zawsze musi nam się coś przytrafić. Raz gdy leciałam ze stanów do polski mój bagaż zaginął, którego do tej pory nie odzyskałam.  Rozglądam się nerwowo bo już minęło pięćdziesiąt minut a mamy jak nie było tak nie ma. Nagle zauważyłam ją z trzema walizkami od Louis Vuitton.
- Cześć kochanie! Powiedziała moja mama Beata.
- Cześć mamuś. Jak lot?
- Dobrze wszystko gładko i szybko poszło. 
- Szybko?! Mamo czekam na Ciebie i czekam. Powiedziałam uśmiechając się do blondynki. 
- Przepraszam, ale to nie moja wina tylko brak miejsc na pasie startowym i przez to kołowaliśmy.
- No tak wy kołowaliście, a Ci kretyni już nadawali, że wasz samolot wylądował. 
- Jak zawsze Ninuś. Może kiedyś się nauczą. 
- Chodź mamuś do samochodu, pojedziemy coś zjeść, a później zawiozę Cię do mojego mieszkania.
- Nina przepraszam Cię, ale muszę załatwić bardzo ważną sprawę. 
- Ale już?! Teraz? Mamo dopiero co przyleciałaś. Dziewięć godzin w samolocie a Ty jeszcze nie masz dość?
- Kochanie to jest bardzo ważna sprawa. 
- Dobrze, a mogę wiedzieć chociaż czego dotyczy? Powiedziałam wyjeżdżając z warszawskiego lotniska.
- Dotyczy mojego głównego celu przylecenia tu. Powiedziała tajemniczo mama.
- Dobrze jak nie chcesz powiedzieć własnej córce to trudno. Gdzie mam Cię podwieźć? Zapytałam.
- Pod Złote Tarasy.
- Ok, a o której mam po Ciebie przyjechać?
- Nie fatyguj się kochanie wezmę taksówkę, a z resztą nie wiem dokładnie o której moje spotkanie się zakończy.
- No ok jak chcesz. 
Podwiozłam mamę pod Złote Tarasy i pojechałam do mieszkania uczyć się, bo w następną środę mam egzamin.

Ok koniec! Umiem wszystko jak nie zdam tego egzaminu to się załamie chyba! Udałam się do salonu. Usiadłam na kanapie z lampką wina i czekałam na mamę.  Ciekawe z kim ma to bardzo ważne spotkanie zastanawiałam się do czasu, aż mój kochany czworonóg położył swoją głowę na moich kolanach.
- Co Antoś stęskniłeś się za Panią? Szkoda, że psy nie potrafią mówić. Pomyślałam i zaczęłam głaskać Tosia. Gdy pies zasnął wzięło mnie na wspomnienia, a dokładnie na wspomnienie mojego pierwszego spotkania z Andrzejem. Wróciłam w tedy z wakacji, które spędziłam u rodziców w stanach.  Nie było jeszcze Kamy i Anety w stolicy, a że miałam ochotę zakończyć sezon wakacyjny udałam się do jednego z najlepszych klubów w Warszawie. Parząc na wnętrze i wystrój miałam wątpliwości czy faktycznie to miejsce zasługuje na takie określenie. Bez zastanowienia skierowałam się do baru zamawiając drinka.
- Ciężki dzień? Zagadnął mnie barman podając napój.
- Może jak się upiję jakimś cudem spodoba mi się tutaj. Odpowiedziałam podnosząc drinka w geście toastu i wypijając w minutę. Poprosiłam o kolejnego i jeszcze jednego. Alkohol powoli zaczął płynąć w mojej krwi, ruszyłam odważnie w kierunku parkietu. Tańczyłam sama tylko przez chwilę. Pozwoliłam muzyce całkowicie nieść swoje ciało. Dawno nie czułam się taka beztroska i wolna. Kolejna piosenka dobiegła końca, a ja wyczerpana tanecznym szaleństwem postanowiłam usiąść przy barze i wypić kolejnego drinka.
- Alkohol w Polsce jest jednak najlepszy! Odezwałam się do barmana, który uprzednio mnie obsługiwał. Skwitował to uśmiechem, podając mi to samo co wcześniej.
Odwróciłam się tak, by widzieć parkiet. Moją uwagę przykuła grupa wyjątkowo wysokich mężczyzn. Wyróżniali się z tłumu i nie sposób było nie zwrócić na nich uwagi. Zmrużyłam oczy, by lepiej się im przyjrzeć. W tym samym momencie część parkietu spowiła imprezowa mgła. Zrezygnowana wzruszyłam ramionami, jednym haustem wypiłam resztę drinka i zapominając o mężczyznach ruszyłam tanecznym krokiem na parkiet. W głośnikach rozbrzmiewała piosenka Pitbulla i w tedy poczułam ciepłe, duże dłonie na swoich biodrach. 
- Co za idiotyzm. Przeleciało mi przez głowę, jednak piękny zapach męskich perfum, który dotarł do moich nozdrzy zupełnie nie pozwolił mi myśleć. Tańczyliśmy tak chwilę, po czym powoli się odwróciłam w stronę mojego partnera. Zobaczyłam przed sobą wysokiego blondyna o niebieskich oczach z szerokim uśmiechem. Odwzajemniłam go. Tańczyliśmy, śmialiśmy się i wygłupialiśmy się do rana. Bez zbędnych słów. Nie znaliśmy nawet swoich imion. Na parkiecie zostało kilka osób, kiedy oboje zmierzaliśmy w kierunku wyjścia. Zatrzymując się na chwilę zdjęłam z obolałych stóp czarne szpilki od Valentino i dumnie krocząc na bosaka dogoniłam blondyna. Uśmiechnął się do mnie czarująco i otworzył drzwi. Przed klubem czekała już na mnie taksówka. Chłopak chwycił mnie za rękę, a ja odruchowo spojrzałam na niego. Oboje czuliśmy swoje przyspieszone oddechy.
- Spytałbym o Twój numer… Zaczął niepewnie blondyn.
- Ale nawet nie znam Twojego imienia. Dokończył spoglądając na mnie. 
Trzymając kurczowo czarne szpilki w ręce spojrzałam smutno na niego i uprzednio otwierając drzwi taksówki podałam osłupiałemu mężczyźnie buta.
- Uważaj na niego. Jest droższy niż ten Kopciuszka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz